Kilka dni temu otrzymałem opublikowane wspomnienia Ryszarda Bugaja pt. Jak zostałem emigrantem, Warszawa 2022 (niem. tytuł: Wie ich Emigrant wurde). Wygospodarowawszy trochę wolnego czasu zabrałem się za lekturę blisko dwustustronicowych publikacji zaciekawiony uchodźczymi perypetiami.
Autor rozpoczął naturalnie od opisania miejsc związanych z dzieciństwem. Prowadzi czytelnika nie tylko robotniczej Łodzi ale wręcz otwiera się uzewnętrzniając doświadczenia swojej rodziny. Warunki życia w jakich dorastał i problemy z jakimi zmagała się jego rodzina w okresie PRLu implikowały jego postawy oraz sposób postrzegania ówczesnej rzeczywistości. Immanentną częścią tych doświadczeń, które wywarły wpływ i ukształtowały życie młodego człowieka, były wojenne przeżycia jego matki. Jej stan zdrowia pogorszony pracą przymusową na terenie III Rzeszy w czasie wojny mocno dezorganizował rodzinny spokój. Świadomość okrutnego wyzysku, którego doświadczyła bliska osoba nie pozostawał bez znaczenia. Ten element w znacznym stopniu wywarł na młodym człowieku duże piętno.
Od pierwszych stron rozdziału poświęconego dorastaniu autor stara się wystawić rachunek PRLowskiej rzeczywistości wskazując na zmagania z jakimi przyszło mu się mierzyć:
„Nikt, absolutnie nikt, ani osoby, ani instytucje, nie był zainteresowany, w jaki sposób utrzymujemy się przy życiu. Nie istniało coś takiego jak pomoc socjalna, wsparcie organizacji pozarządowych czy prorodzinne dodatki. Nikogo nie obchodziło, jak radzą sobie moi rodzice i czy czegoś nam nie brakuje. Jedynymi osobami na których mam mogła polegać byli o wiele bogatsi od nas sąsiedzi czy znajomi. Aby przetrwać trudny okres, musiała zaciągać od nich pożyczki. Od negocjacji co do kwoty i terminu spłaty byłem ja.”
Szarość PRLu kształtowała jego postawy wobec rówieśników, szkoły, nauczycieli i systemu. Zmuszony trudną sytuacją swojej rodziny wielokrotnie podejmował nielegalnie pracę aby uzbierać środki na dalszą egzystencję. Taki stan pogłębiał bardzo krytyczne nastawienie do rzeczywistości jako takiej. Wielokrotnie swoimi wspomnieniami prowadzi czytelnika po zakamarkach swojego życia próbując rozliczenia z własną przeszłością.
Zmiana warunków mieszkaniowych i rozpoczęcie nauki w Technikum Geodezyjnym w Łodzi na chwile oddaliło troski o byt. Poprzez lekturę czasopisma „Ameryka”, które w znacznym stopniu kontrastowało z ówczesnym oglądem świata, poszerzał swoje horyzonty dalekie od szarzyzny PRLu. Do lektury zachodniego czasopisma doszły z czasem audycje Radio Wolna Europa (RWE), które pogłębiały ten kontrast. Pomimo krytycznego nastawienia do peerelowskiej rzeczywistości i systemowej propagandy wytrwale dążył do wybranych celów. Jednym z nich po zakończeniu szkoły średniej była praca w zawodzie. Po wielu perypetiach związanych z wyborem miejsca pracy w jego zasięgu wzroku pojawiły się także studia na Politechnice. Także ta droga nie była „usłana różami” a system zdawał się piętrzyć kolejne absurdalne przeciwności.
Republika Federalna Niemiec
Gdy dojrzał do świadomej decyzji o ucieczce z PRLu wiedział dokładnie gdzie pojedzie. Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego jak ostatecznie będzie wyglądało trwałe zerwanie z ojczyzną, która tak mocno doświadczyła jego rodzinę. W swoją pierwszą podróż w jedną stronę udał się do Holandii do swojej siostry i szwagra. W marcu 1983 r. wylądował na lotnisku Schipol w Amsterdamie. Początkowo wszystko układało się po myśli autora. Problem pojawił się jednak wraz z końcem ważności wizy na pobyt w Holandii. Szybko okazało się, że aby zalegalizować pobyt musiał wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec (RFN), gdzie mógł otrzymać wsparcie i pomoc. W Zachodnich Niemczech przebywali jego rodzice, którzy po ogłoszeniu stanu wojennego zdecydowali nie wracać do PRLu. Plan wydawał się prosty. Urzędnicy Amnesty International poradzili aby przedostał się do RFN przez przejście graniczne w miejscowości Enschede, ponieważ panował tam dość swobodny przepływ małego ruchu granicznego. Brak doświadczenia oraz instrukcji jak przekraczać granicę szybko zwrócił uwagę pograniczników:
„-Halo proszę pana, proszę pokazać, co ma pan w tej torbie! – usłyszałem niemieckiego celnika. Zatrzymałem się i poszedłem do niego. – Wejdźmy do budynku, proszę – powiedział (…) – Czy wie pan, że obserwowaliśmy pana podejrzane zachowanie od tego momentu, gdy zwiedzał pan rejon pasa granicznego, spacerując wzdłuż kanały? Czego się pan obawiał?”
Zatrzymany przez pograniczników w ogniu pytań poprosił o azyl w RFN. Skierowano go wprost z granicy do ośrodka socjalnego w Nordhorn. W nim otrzymał informacje o przeniesieniu do ośrodka dla osób starających się o azyl. W międzyczasie funkcjonariusze wykonywali rutynowe sprawdzenie jego danych. Pod wpływem przypadku postanowił opuścić miejsce w którym przebywał i udał się do miejscowości Imsum aby dotrzeć do Braunschweigu czyli miejsca docelowego pobytu. Na wszelki wypadek informacje o swoich planach przekazał współlokatorowi z którym dzielił wspólny pokój. Po niedługim czasie dotarł do swoich rodziców. Okazało się, że popełnił błąd prosząc o azyl. Niestety od tego wyboru nie było już odwrotu. W Imsum doświadczył po raz pierwszy niemieckiej życzliwości. Nowo poznani Niemcy po kilku dniach pobytu u rodziców pomogli mu przedostać się na dworzec w Bremerhaven skąd pociągiem musiał dojechać do Braunschweigu.
„Wreszcie zauważyłem budynek, w którym mieścić się miała centrala do zgłaszających się o prawo do azylu obcokrajowców. No cóż, skoro powiedziało się „A”, to trzeba powiedzieć „B”. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Przedstawiłem się i powiedziałem o moich niespokojnych przeżyciach w przytułku w Nordhorn. Starałem się wytłumaczyć w ten sposób moje zniknięcie, które praktycznie w związku z tym, że pojawiłem się we właściwym miejscu i we właściwym czasie, nie miało aż tak dużego znaczenia. Po wypełnieniu formularzy i odpowiedzi na prawdopodobnie standardowe pytania dla uchodźców z Polski skierowałem się do pokoju, gdzie miałem nocować przez najbliższy okres. Po drodze objaśniono mi, gdzie są toalety, prysznice i punkt wydawania posiłków”.
Na terenie nowego ośrodka poznał przebywających w nim rodaków z których każdy miał inne plany na dalsze życie. Przebywali w nim również Afgańczycy, Tamilowie, Irańczycy i Libańczycy. Ten pobyt unaocznił kolejne nieznane obrazy. Okazało się bowiem, że pobliski sklep Aldi był niemal regularnie okradany z alkoholu przez rodaków zamieszkujących ośrodek. Po dość krótkim pobycie z Braunschweigu został przewieziony do ośrodka w Ahlhorn Gut Lethe koło Cloppenburga. W nowym miejscu rozpoznał swoich rodaków z którymi współdzielił ośrodek w Braunschweigu. Zmiana warunków i miejsca pobytu wpłynęła na częściowe zerwanie z obozową rutyną. Niestety doświadczał coraz to bardziej negatywnych zjawisk kreowanych przez mieszkających z nim Polaków.
Po kolejnym krótkim pobycie w Ahlhorn otrzymał przeniesienie do ośrodka Middelsfähr koło Wilhelmshaven. Warunki były w nim duże lepsze niż w poprzednich obiektach. Jego mieszkańcy otrzymywali kieszonkowe w wysokości 7 DM dziennie. Zamieszkiwali go przede wszystkim Palestyńczycy, Afgańczycy, Libańczycy, Irańczycy, obywatele Cejlonu i Polacy. Dość szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości i postarał się o drobną pracę w pralni. Niestety jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powróciły zjawiska związane z kradzieżami okolicznych niemieckich sklepów, które wpływały na ogół obozowej społeczności.
„Dlaczego to robicie? Co Niemcy pomyślą o nas? – pytaliśmy. – A dlaczego nie?! Co zapomnieliście już jak Niemcy okradali nasz kraj w czasie wojny? To, co my teraz robimy, jest niewspółmierne do tego, co zrobili z naszym krajem niemiecki okupant”.
Przedstawiony obraz oddaje nie tylko stan obozowej rzeczywistości ale przede wszystkim przekrój uchodźczej społeczności, która przebywała w ośrodkach oczekując na przyznanie azylu. Wiele razy tłumaczył się za sprawców drobnych i większych kradzieży opisując przy tym działalność zorganizowanej grupy okradającej niemieckie sklepy ze sprzętem AGD. Z czasem doszedł do wniosku, że suma doświadczeń składających się na rozłąkę, niestabilne życie, przezwyciężała wielu mieszkańców obozu. Sam odczuł, że obóz był przedsionkiem życia w którym należało czekać. To właśnie oczekiwanie było najgorszym doświadczeniem, które wymuszało na ludziach o słabszych charakterach destrukcyjne działanie. Wielu popadło w alkoholizm a inni doświadczali depresji. Przedłużająca się niepewność „jutra” i tego co będzie dalej wpływała zasadniczo na stan psychiczny wielu mieszkańców ośrodków dla uchodźców. Z czasem gdy pobyt autora okrzepł jego żona, która pozostała w PRLu, złożyła pod koniec 1983 r. pierwszy wniosek o wydanie paszportu. Niestety decyzją władz nie otrzymała zgody na wyjazd.
Doświadczenia opisane w książce przeplatane są troską o „jutro”, relacjami z Niemcami oraz represjami wobec żony, która rozpoczęła w PRL starania o wydanie paszportu na wyjazd do RFN. Z czasem, gdy sytuacja wydawała się patowa otrzymał zaproszenie na przesłuchanie do centralnego ośrodka dla uchodźców w Zirndorf koło Norymbergi (o tym obozie pisałem na blogu tutaj).
„Zbliżał się termin mojego wyjazdu do miejscowości Zirndorf, niedaleko Norymbergi. Każdy, kto z powodów politycznych chciał pozostać w Niemczech i uzyskać prawo do azylu, musiał prędzej czy później odwiedzić to miejsce. Wszyscy Polacy, którzy prosili o azyl w Dolnej Saksonii, musieli być dodatkowo przesłuchani właśnie w Zirndorfie. Przy przesłuchaniach brali udział prawdopodobnie między innymi również funkcjonariusze z wielu znanych nam do dzisiaj agencyjnych organizacji, takich jak choćby CIA czy niemiecka agencja BND. Prawo do azylu mogli otrzymać nie tylko ludzie, którzy rzeczywiście działali przeciw istniejącemu systemowi w danym kraju (takich z moich szacunków było niewielu), ale w większości ci, którzy przekazywali, w jakiej jednostce wojskowej służyli, jakie jednostka miała wyposażenie, informacje o dowódcach, którzy okazywali sprzeciw polityce prowadzonej przez obecne w tamtym czasie władze”.
Po tym spotkaniu nie robił sobie wielu nadziei, ponieważ nie posiadał informacji które mogłyby potencjalnie zainteresować przedstawicieli urzędów indagacyjnych. Wręcz był pewien, że azylu nie otrzyma ze względu na skąpe doświadczenie związane z obronnością PRLu. Nie uległ także namowie aby konfabulował podczas przesłuchania wskazując na swoją aktywność w Komitecie Obrony Robotników (KOR) w celu polepszenia swojej sytuacji. Pomysł ten wydawał mu się irracjonalny. Z czasem zmiana warunków zatrudnienia w obozie odmieniła jego życie na tyle aby snuć dalsze plany i postarać się o niezależne mieszkanie poza obozem. Równolegle jego żona składała kolejne wnioski do władz bezpieczeństwa o wydanie paszportu, odwoływała się od każdej negatywnej decyzji i monitowała funkcjonariuszy bezpieczeństwa na każdym decyzyjnym poziomie.
Protest głodowy
Zmiana warunków pozwoliła na swobodniejszą egzystencję poza obozem i pozwalała przetrwać trudny czas rozłąki z rodziną. Sprzyjała również nawiązywaniu nowych kontaktów z pozostałymi przedstawicielami grup etnicznych zamieszkujących obóz. Wiele razy jako występował w roli „nadwornego” tłumacza obozowego. Niestety bardzo często w sytuacjach związanych z przeszukaniami Policji czy związanych z zakłócaniem spokoju. Wiele razy bronił swoich współziomków przed konsekwencjami ich wyborów i decyzji. Niestety pomimo zapobiegliwości a także w wyniku wielu skandali Polacy gruntowali sobie negatywny obraz w niemieckiej społeczności.
Przełom w osobistej sytuacji nastąpił w 1985 r. z chwilą decyzji o likwidacji obozu w Middelsfähr. Suma wszystkich okoliczności wpłynęła mocno na jego sytuację materialną. Stracił bowiem pracę i nie mógł zapewnić utrzymania swojej rodzinie po przybyciu do RFN. Jego żona Wanda nadal otrzymywała negatywne decyzje związane z wydaniem paszportu. To wówczas pod wpływem impulsu zdecydował się na podjęcie strajku w proteście przeciwko decyzjom władz PRL. Ostatecznie wybrał miejsce zlokalizowane naprzeciwko Konsulatu Generalnego PRL w Kolonii. To mało znane przez historyków zdarzenie opisał w bardzo szczegółowy sposób. Po otrzymaniu zgody niemieckiej Policji rozpoczął strajk w dniu 26 października 1985 r., który trwał w godzinach pracy konsulatu od 08.00 do 18.00. Na miejscu okazało się, że swój strajk głodowy prowadził Edward z Hamburga, który zmagał się z identycznym problemem blokady wyjazdu najbliższych z PRL. Wspólna sprawa połączyła dwie nieznane sobie osoby, które zdecydowały się na ten drastyczny krok.
Po siedmiu dniach strajkującymi zainteresowała się stacja Deutschlandfunk. Zainteresowanie wykazywali także okoliczni mieszkańcy, którzy wspierali strajkujących. Pojawił się również reporter RWE i sanitariusze Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Strajk komentowała również redakcja „Bild”. W pierwszą znaczącą pomoc strajkującym zaangażował się prof Gottfried Böhm a następnie Walter Beutter, architekt, rzeźbiarz i wykładowca kolońskich uczelni, który nagłaśniał informacje o strajku w niemieckich środkach przekazu i wystosował list do Ministra Spraw Zagranicznych Hansa-Dietricha Genschera (1927-2016). Solidaryzujący się ze strajkującymi Niemcy wysyłali również listy do ambasady PRL. Zaangażowanie w sprawę wykazał również Heribert Blend, burmistrz miasta Kolonia oraz członek CDU. Pomocą przy rozmowach z przedstawicielami konsulatu w Kolonii służył Horst Pampuch, szef Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Mimo wielu starań po 30 dniach strajku głodowego autor zdecydował o jego zakończeniu.
„-Dzisiaj przerywam mój protest tutaj, przed ambasadą. To, co właśnie robię, nie jest wyrazem osiągniętego sukcesu. Tak naprawdę to jeszcze nikt nie wie, kiedy wypuszczą moją rodzinę z kraju”.
Koniec walki
Przełom w sprawie nastąpił 16 stycznia 1986 r. Rodzina mogła opuścić PRL po wielu latach starań o wydanie paszportu. Jej dalsze losy śledziła redakcja „Kölnische Rundschau”, która odnotowała i uwieczniła moment przyjazdu żony z córką do RFN. Wydaje się, że historia zmagań i trudnych doświadczeń znalazła swój szczęśliwy koniec. W 1987 r. już wspólnie ze swoją rodziną autor emigrował do USA.
Przy tworzeniu tego wpisu korzystałem:
- R. Bugaj, Jak zostałem emigrantem, Warszawa 2022;
- ze zbiorów fotograficznych udostępnionych przez Ryszarda Bugaja;
- z wyszukiwarki Google;
- z haseł w wikipedia.pl.
Ⓒ łukasz wolak